Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Horror z Drzewicy może się powtórzyć. Domy pomocy wołają o pomoc

Matylda Witkowska, Beata Dobrzyńska, Damian Cieślak, JP
Kilkudziesięciu ciężko chorych zarażonych koronawirusem i jedna lub dwie pielęgniarki do ich obsługi. Tak przez ponad tydzień wyglądała sytuacja Domu Pomocy Społecznej w Drzewicy. Personel wysyłany na pomoc odmawiał lub uciekał na L4. Podobnie było w innych DPS-ach na świecie i w Polsce. I może się zdarzyć w kolejnych.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Kilkudziesięciu ciężko chorych zarażonych koronawirusem i jedna lub dwie pielęgniarki do ich obsługi. Tak przez ponad tydzień wyglądała sytuacja Domu Pomocy Społecznej w Drzewicy. Personel wysyłany na pomoc odmawiał lub uciekał na L4. Podobnie było w innych DPS-ach na świecie i w Polsce. I może się zdarzyć w kolejnych. CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE Materiały prasowe Wojsk Obrony Terytorialnej
Kilkudziesięciu ciężko chorych zarażonych koronawirusem i jedna lub dwie pielęgniarki do ich obsługi. Tak przez ponad tydzień wyglądała sytuacja Domu Pomocy Społecznej w Drzewicy. Personel wysyłany na pomoc odmawiał lub uciekał na L4. Podobnie było w innych DPS-ach na świecie i w Polsce. I może się zdarzyć w kolejnych.

Dramat w Domu Pomocy Społecznej w Drzewicy w powiecie opoczyńskim zaczął się dokładnie dwa tygodnie temu. W piątek, 3 kwietnia, władze DPS-u zaniepokoiły się objawami wykazywanymi przez niektórych pacjentów. Wyglądały dokładnie jak objawy choroby COVID-19, czyli ataku koronawirusa.

Okazało się to prawdą. Przez weekend przebadano 131 próbek, u 64 osób stwierdzono koronawirusa. Zaraziło się 37 mieszkańców domu i 25 osób z personelu. To około połowy podopiecznych i pracowników DPS-u. Do niedzieli dwóch podopiecznych zakażonych wirusem zmarło. Później, w Wielkanoc, zmarła kolejna ofiara.

Ponad 20 zakażonych członków personelu zgodnie z decyzją sanepidu opuściło placówkę, przechodząc na zwolnienia lekarskie i kwarantanny domowe. Potem dołączyli do nich kolejni. W ten sposób z 80 pacjentami zostało pięć pracownic, w tym jedna pielęgniarka. Normalnie samych pielęgniarek jest sześć.

Informacja o przeciążeniu jedynej pielęgniarki pozostałej w drzewickim DPS-ie dotarła nawet do dr Grażyny Wójcik, prezes Polskiego Towarzystwa Pielęgniarskiego. W wielu wywiadach zwracała uwagę na stan przepracowanej kobiety. - Przykładem może być pielęgniarka z DPS Drzewica, która po 55 godzinach zamknięcia w ośrodku i nieprzerwanej pracy, w stanie skrajnego wyczerpania, po konsultacji lekarskiej otrzymała L4 i została decyzją lekarza skierowana do miejsca kwarantanny - mówiła w wywiadzie dla portalu Ofeminin, podkreślając, że po takich przeżyciach kobieta będzie potrzebować wsparcia psychologa lub terapii.

Trudne poszukiwania

Starostwo powiatowe w Opocznie szybko zaczęło poszukiwania pielęgniarek, które mogłyby wesprzeć drzewicki Dom POmocy Społecznej. Ale nie było to proste. Najbliższy szpital w Opocznie sam był mocno dotknięty ko-ronawirusem. Wiele oddziałów było wyłączonych, pielęgniarki były na zwolnieniach lekarskich lub na kwarantannie.

Starostwo wytypowało jednak pięć pielęgniarek i wystąpiło do wojewody Tobiasza Bocheńskiego o wydanie im nakazu pracy w drzewickim DPS-ie. Takie nakazy można wydać w celu skutecznego zwalczania epidemii, ale nie można ich wydać każdemu. Wyłączone są np. osoby po 60. roku życia, matki opiekujące się dziećmi, kobiety w ciąży czy niepełnosprawni.

- Dostaliśmy informację, że żadna z pielęgniarek nie zakwalifikowała się do nakazu - mówi Maria Chomicz, wicestarosta opoczyńska.

Urzędnicy wybrali sześć kolejnych pań. Trzy z nich natychmiast poszły na zwolnienie lekarskie. Na podjęcie pracy w drzewickim DPS-ie zgodziły się jedynie trzy. Ale jedna musiała jeszcze dokończyć kwarantannę. W ten sposób z 11 wytypowanych pań w połowie ubiegłego tygodnia do pracy w DPS-ie stawiły się... dwie.

Ukarane za odpowiedzialność

Pielęgniarki, które zgodziły się pójść tam, gdzie były potrzebne, nie wiedziały, na co się decydują. Tymczasem za swoją odpowiedzialność zapłaciły wysoką cenę. Według początkowych założeń podopiecznymi w DPS-ie miało opiekować się sześć pielęgniarek, pracujących w 12 godzinnych dyżurach.

Pielęgniarki zakładały, że mogą nie wracać po nich do domu, żeby nie narażać na zakażenie rodzin. Ale nie myślały, że będą pracować non-stop, opiekując się we dwie prawie 70 pensjonariuszy z których dwie trzecie było zakażonych koronawirusem.Gdy z kwarantanny powróciła trzecia pielęgniarka, sytuacja poprawiła się, ale tylko trochę.

Po sześciu dniach takiej harówki ich mężowie napisali list, który wysłali m.in. do premiera, prezydenta, wojewody, starostwa, burmistrza i Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych. Błagali w nim o pomoc dla swoich żon.

W rozmowach telefonicznych kobiety skarżyły się mężom, że nie mają nawet czasu skorzystać z toalety czy napić się wody. Płakały do słuchawek. „Podstawowe potrzeby fizjologiczne takie jak jedzenie czy toaleta są dla nich niezwykle utrudnione, a chwila przerwy to raptem kilka minut w ciągu całej doby.(...) Nasze żony są na skraju wytrzymałości” - napisali mężowie.

Wicestarosta Maria Chomicz odniosła się do problemów pielęgniarek ze zrozumieniem. Ale nie potrafiła pomóc.

- Kobietom jest bardzo ciężko, tym bardziej, że nie znały wcześniej ani pacjentów, ani specyfiki pracy w DPS-ie. - mówiła. - Rozumiemy ich lęk, strach, niezgodę wewnętrzną i niezrozumienie, dlaczego właśnie je to spotkało. Ale co z tego, skoro nie stworzymy sobie pielęgniarki, która jeszcze chce pracować z zakażonymi. - mówi. Jak podkreślała nie da się zmusić kogoś do pracy, a dodatkowa zapłata nie pomaga.

Poseł poszedł do chorych

Ale byli i tacy, którzy ruszyli na pomoc. Już po kilku dniach epidemii Sanepid wyraził zgodę na powrót do pracy personelu. Podobne rozwiązania stosowano już z sukcesem w innych DPS-ach. Dyrektor domu w Drzewicy Agnieszka Brola obdzwoniła wiec swój personel prosząc o dobrowolny powrót do pracy tych, którzy czują się na siłach. Zdecydowało się 10 osób, w tym dyrekcja i księgowe. Sześć osób było zdrowych, cztery zakażone opiekunki za zgodą sanepidu skierowano do pracy z chorymi.

W wielkanocny poniedziałek do ekipy DPS-u dołączył jako wolontariusz opoczyński poseł Robert Telus (PiS). Przez trzy dni karmił podopiecznych, zaprowadzał do łazienki, przebierał i pocieszał. Okazywał cierpliwość i serce. - Niech pan mi powie, kiedy to wszystko się skończy? - pytała go za każdym razem jedna z leżących staruszek. Nie potrafił odpowiedzieć, ale starał się pocieszyć.

Poseł Telus przyznaje, że bał się zakażenia. Obawy miała też jego rodzina. 13-letnia córka płakała, gdy wchodził do DPS-u. Ale później przysłała SMS-a z informacją, że rozumie jego decyzję. Sam poseł chciał pomóc potrzebującym, ale chciał też zachęcić innych do pomocy. - U wielu ludzi jest iskra w sercu i chcą pomagać - mówi. Swój pobyt nazwał najlepszymi rekolekcjami w życiu. Za kilka dni będzie wiedzieć, czy uniknął zakażenia.

Nie był jedyny. Razem z nim najgorsze dni w Drzewicy spędziło dziesięciu pracowników DPS-u, w tym kierownictwo i dwie księgowe. Dobrowolnie zostały też cztery zakażone pracownice, które nie miały objawów i zdecydowały się zająć zakażonymi. Jako wolontariusze pracowało też dwóch terytorialsów ( wykonywali czynności porządkowe) i wicedyrektor Centrum Edukacji i Rozwoju w Opocznie Sebastian Katana. Gotowi byli kolejni kandydaci, w tym dwie zakonnice i pielęgniarka.

Nocna ewakuacja DPS-u

Nie zdążyli jednak dotrzeć. W środę wieczorem zapadła decyzja o ewakuacji DPS-u. Do rozwiezienia było 60 osób, w z tego 38 zakażonych. Ewakuacja trwała całą noc i zakończyła się w czwartek o 6 rano. 22 zdrowych pacjentów zostało zabranych do szpitala w Beł-chatowie, 18 pacjentów zakażonych trafiło na oddział zakaźny szpitala w Tomaszowie Maz., a kolejnych 20 zakażonych do szpitala do Radomska. Wcześniej 17 pacjentów z Drze-wicy, których stan się pogarszał trafiło do szpitala w Zgierzu.

W czwartek rozpoczęła się dekontaminacja placówki w Drzewicy. Dokładną dezynfekcją zajmują się żołnierze 5. Tarnogórskiego Pułku Chemicznego. Po odkażeniu w placówce rozpoczną się porządki, tak aby mogli do niego wrócić zdrowi podopieczni i personel.

Domy pomocy padają

Horror w Drzewicy nie był ani pierwszym ani ostatnim w czasie pandemii koronawi-rusa SARS-CoV-2. O tym, że pensjonariusze domów pomocy społecznej najbardziej cierpią z powodu koronawirusa donosiły już media z Hiszpanii. Dziennik „El Pais” już w drugiej połowie marca apelował, że część personelu zwolniła się z powodu zakażenia koronawi-rusem, a pozostali są przepracowani. Chorych nie chciano przyjmować do szpitali, wielu zmarło bez wykonania testów.

W kilku domach hiszpańskie wojsko wydelegowane do dezynfekcji budynków znalazło zmarłych pensjonariuszy nadal leżących w łóżkach. Sprawą zajęła się prokuratura.

Podobnie było w innych krajach. Według szacunków naukowców związanych z London School of Economics w krajach takich jak Włochy, Francja, Hiszpania czy Belgia około połowy zgonów miało miejsce w różnych domach opieki.

Identycznie dzieje się w polskich domach pomocy. Dramatyczna sytuacja jest na Mazowszu przy granicy z regionem łódzkim. Koronawirus spustoszył tam już kilka DPS-ów, m.in. w Niedabylu, Starym Goździe i w Tomczycach. W tym ostatnim DPS-ie na początku kwietnia sanepid nałożył kwarantannę na 88 pensjonariuszy i 30 pracowników, po tym jak okazało się, że koronawirusem zakażona jest jedna pielęgniarka. Testy potwierdziły wirusa u 69 osób - pracowników i podopiecznych placówki. Od tej pory personel placówki błagał o pomoc - przede wszystkim o ewakuację chorych, pomoc kadrową i dostarczenie środków ochrony osobistej. Część osób poddanych kwarantannie gorączkowała. W końcu do placówki dotarła lekarka, która stwierdziła, że dyrektor DPS Marek Beresiński wymaga hospitalizacji. Przysłano po niego karetkę z Warszawy.

Mazowsze również zmaga się z brakiem personelu. Od nakazów pracy wydanych przez wojewodę Konstantego Radziwiłła lekarze i pielęgniarki masowo się odwołują.

Czy sytuacja się nie powtórzy w innych miejscach regionu? To możliwe, bo wirus pustoszy często domy opieki leżące w pobliżu. W regionie łódzkim jest 66 DPS-ów wraz z filiami mieszczą się w 71 miejscowościach. Jest w nich 6,2 tys. miejsc. Na razie sygnałów o kolejnych ogniskach choroby nie ma. Prewencyjnie przebadano cały DPS w Niemojowicach w powiecie opoczyńskim. Koronawirusa nie stwierdzono.

Ale wiele domów, zwłaszcza prywatnych, już teraz zmaga się z brakiem personelu. Tak jest m.in. w Centrum Opieki „Nasz dom” w Łodzi, gdzie w ostatnich dniach kilka osób poinformowało już kierownictwo, że rezygnują z pracy w ośrodku. Zgodnie z wytycznymi służb sanitarnych aby powstrzymać rozwój epidemii personel nie powinien pracować w kilku miejscach na raz.

Dzielne zakonnice

Ale z kraju płyną też dobre wieści. W DPS-ie w Bochni w Małopolsce sytuacja była podobna jak w Drzewicy. Gdy koronawirusem zaraziło się 30 podopiecznych i 15 pracowników, chorymi nie miał się kto zaopiekować. Starosta bocheński też zaczął szukać pomocy. Ale nie był w stanie zapewnić pielęgniarek i opiekunek. Telefon od płaczącego starosty bocheńskiego Adama Korty odebrały w Wielki Piątek siostry dominikanki z Broniszewic w Wielkopolsce, które na co dzień opiekują się niepełnosprawnymi chłopcami. Skrzyknęły się z siostrami z innych klasztorów i w siódemkę ruszyły na ratunek do Bochni. To zachęciło innych do działania. Dołączył ksiądz kapelan, a internauci poruszeni odwagą zakonnic zebrali dla DPS-u kilkadziesiąt tysięcy złotych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Horror z Drzewicy może się powtórzyć. Domy pomocy wołają o pomoc - Dziennik Łódzki

Wróć na opoczno.naszemiasto.pl Nasze Miasto